Obserwatorzy

poniedziałek, 31 marca 2014

Ziarenko

Nie wiem skąd w ludziach bierze się poczucie bycia pępkiem świata...
Zachowania na ulicy czasem zostają mi w pamięci na długo.
Przepychanie się łokciami, deptanie wszystkiego na drodze i to ciągłe puszenie się : JA JESTEM NAJWAŻNIEJSZY! MOJE JEST MOJSZE I WARA ODE MNIE!
Jesteśmy tu tylko na chwilę i szkoda by mi było spędzić ją budując w sobie egoizm.
Nie czuję, że świat należy do mnie, to ja należę do świata.


Dzisiaj jestem, jutro mogę być tylko wspomnieniem.
Oby dobrym...

Z tego zamieszania i ulicznych wojen muszę uciec na swój kawałek gruntu.
Może wtedy co boli, boleć przestanie.
Zasadzę marchewkę i niech rośnie sobie taka nieidealna, krzywa, pokręcona  wbrew unijnym normom.
W piwnicy zakiszę kapustę, a zaprzyjaźniona kura podaruje mi parę jajek ze swoim autografem (kupką z piórkiem) zamiast przemysłowej pieczątki.
Pożegnam szybkie tempo i wszechobecne GMO...

Pani Jopek śpiewała kiedyś, że jest ziarenkiem w klepsydrze... mądrze śpiewała i pięknie...
Też jestem ziarenkiem, w dodatku zasianym nie tu, gdzie zasiać należało.
Poczekam na dobry wiatr i z nim pofrunę kiedyś na swoją ziemię...

Póki co wczoraj zaliczyłam chwilową ucieczkę na działkę rodziców.
Miło popatrzeć jak świat się budzi i macha kolorowym pędzlem jak malarz natchniony:




Bzyki pracują jak w ukropie, aż miło ich bzykania wysłuchiwać, a niebo otwiera szeroko niebieskie drzwi.
Wiosna- zdecydowanie najpiękniejsza pora roku.

Czy coś tworzę ostatnio? A jakże. Staram się uporać z  zamówieniami i krok po kroku zmierzam ku końcowi.
Najpiękniejsze jednak, co udało mi się stworzyć i co po mnie na tej cudnej ziemi zostanie, przedstawiam poniżej:

MOJE MNIEJSZE ZIARENKO




OK, podzieliłam się moimi radosnymi obrazkami, więc do pracy wracać czas...
Miłego tygodnia Wam życzę!

Ach... zapomniałam zapytać... Szykuję dla Was nowe candy, ale zdecydować nie mogę... Wolicie myszę, czy torbę na wakacje? Za opinie serdecznie dziękuję :)

Wasza A.

wtorek, 25 marca 2014

Dziury w niebie

Kiedy byłam dzieckiem w mojej klasie była jedna dziewczynka z rozbitej rodziny.
Temat tabu.
Wiedzieliśmy, że pan, który czasem odbierał ją ze szkoły tatą nie był, ale tatą go nazywała.
Nie pytaliśmy. Współczuliśmy tylko...
Dzisiaj świat wywraca się do góry nogami.
Normą nie jest już pełna rodzina, lecz patchwork i to wcale nie szyty jak lubię...
Moje dzieci, twoje dzieci... mój pęknięty na pół świat klejony z twoim roztrzaskanym na kawałki.
Każde niebo ma swoje dziury. Bywają takie, których niczym nie idzie załatać.
Do łatania bowiem najlepiej nadaje się miłość, zaufanie, wspólna, ciężka praca czterech rąk.
Kiedy takich łatek brak z małej dziurki robi się większa i większa i leci w dół jak oczko w pończosze, aż paluchy wylezą i uciekną w siną dal... Nadmuchany balonik, z którego zeszło powietrze i spadł smętnie na podłogę. Tak wygląda wiele małżeństw, zbyt wiele...
Dzisiaj dookoła dziurawego nieba pod dostatkiem. Nikogo to już specjalnie nie rusza. Przerażające...
My jeszcze jakoś to dźwigniemy, ale co z kolejnymi pokoleniami, które wzorce mają nienajlepsze?
Rodzina przestaje być wartością nadrzędną. Ślub i przysięga do grobowej deski, to tylko słowa.
Co najdziwniejsze kiedyś jeśli rodziny się rozpadały, to raczej z winy taty, bo kogoś poznał  i odszedł do innej. Dzisiaj zauważam jakąś dziwną tendencję do świrowania mam niestety. Z każdej strony słyszę, że kolejne małżeństwo odeszło w niebyt, że pani rzuciła wszystko, włącznie z dziećmi, bo nawinął się pan z zasobniejszym porfelem... Może to kwestia czasów, może natłoku durnych seriali i  bzdurnych wydumanych historii, które stały się rzeczywistością...
Nie wiem.
Moja rodzina rozpadła się, zanim powstać było jej dane. Parę dni przed ślubem.
Dwadzieścia parę lat, niby dorosły człowiek, niby wie czego szuka i pragnie.
Ja chciałam rodziny. Niestety, kulą w płot trafiłam jak w dziesiątkę na tarczy strzelniczej.
Zostało mi samotne macierzyństwo, kolorowy zestaw do patchworku, który stanowimy dzisiaj ;)
Nasze dzisiejsze niebo może też ma dziurki, bo przeszłość lubi dać znać o sobie, bo nie ma sytuacji idealnych i ludzi bez wad. Każdy dzień jednak trzeba traktować jak czystą kartę i starać się zapisać go tym, co dobre i budujące.
Ważne, żeby nam obojgu chciało się skakać nad kałużami trzymając się za ręce, zszywać dziurki w codzienności szczerym uśmiechem i patrzeć naprzód zostawiając złe duchy w tyle. Ważne, żeby skupić wzrok i myśli na sobie nawzajem, nie na innych, nie na tym, że ktoś ma więcej, lepiej, inaczej...
Jaka miłość ma szansę przetrwania? Chyba taka jak w tekście piosenki Miłacha Bajora, którą od dawna powtarzam sobie w myślach:


Ona trwała nie długo, nie krótko

Dla miłości najlepszy to czas
Niosła tyle radości co smutku
I wszystkiego w niej było w sam raz
Tyle ile potrzeba słodyczy
Przy czym wcale nie było jej brak
Krzty goryczy, co jakby nie liczyć
Nadawało wytworny jej smak

Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna

Była taka dokładnie jak trzeba
Miała zalet tak wiele jak wad
Tyle piekła w niej było co nieba
Taka miłość w sam raz, akurat
Chyba zgodzisz się ze mną, kochana
To rzecz pewna, jak dwa razy dwa
Nasza miłość jest raczej udana
Zażywajmy więc póki się da 

Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna

Choć nie zawsze nam miłość
Swe uroki odkrywa
Jednak jakby nie było
Jest po prostu prawdziwa 



Mam nadzieję, że szansę na taką miłość będzie również miała kiedyś moja córka, że któregoś dnia jej droga skrzyżuje się z drogą człowieka, dla którego nawet codzienność z nią będzie jak święto.
Mam nadzieję, że nasz patchwork da jej podstawy do wiary, że rodzina ( dla niektórych twór do bólu nudny), jest tym, co warto budować, co stanowi  oparcie i siłę człowieka we wszystkich płaszczyznach jego działania.

Moja patchworkowa rodzina codziennie daje mi wolę walki i chęci do pracy.
Przede wszystkim jednak ogromną przyjemność powrotu do domu z tym, co przez cały dzień wypracowane zostało ;)


Ręczniczki kuchenne z haftowanym motywem świątecznym- idealne do malowania codzienności na radośniejszy kolor ;)


Nie chwaliłam Wam się jeszcze, ale mam nową "zabawkę" :) : JANOME MC350E :)
Może już nie taka nowa, bo jest u mnie od stycznia, ale efektów "zabawy" z nią nie miałam jeszcze okazji Wam zaprezentować. Jest absolutnie fantastyczna i wciąga okrutnie. Żal dosłownie z pracowni wychodzić ;)


Pracownię pomógł mi wyposażyć przemiły Pan z firmy WALTER RADOM
Jeżeli planujecie zakup nowego sprzętu dzwońcie śmiało.
Możecie spokojnie liczyć na fachową pomoc ;)

Zmykam już w moje szmatki i życzę Wam miłego tygodnia no i nieustającej PRAWDZIWEJ miłości ;)

Wasza A.





środa, 19 marca 2014

Stół...

Każdy dom powinien mieć swoje centralne miejsce, takie, w którym zbierają się wszyscy domownicy porozmawiać o sprawach ważnych i ważniejszych.
Zawsze takim miejscem w moim wyobrażeniu była kuchnia.
Marzy mi się taka z dużym stołem na środku, który skupi dookoła siebie wszystkie bliskie mi istoty.
W naszej kuchni mikroskopijnych rozmiarów stół trzeba by było chyba podwiesić pod sufitem, bo obrócić się w niej  ciężko i bez niego.
Doczekałam się jednak mojego centralnego miejsca dzięki przeprowadzce zbiorów materiałowych.
Wszystkie moje szyciowe skarby wylądowały w pracowni, więc odgracony pokój można było zagospodarować bardziej po domowemu :)


Zaraz po ustawieniu stołu stwierdziłam braki obrusowe, więc póki co skromnie. Szybko obszyty biały nakryłam równie szybko uszytymi bieżnikami, ale mam ochotę pokombinować trochę i zaopatrzyć się w pełny przekrój kolorystyczny tekstyliów. To jednak w wolnej chwili, bo pracy sporo, a wiosenne początki odebrały mi cały zapas energii.
Głowa migrenowa i uczucie przebitego balonika nie sprzyjają pracy twórczej.
Walczę jednak z niemocą, żeby nie zawieść totalnie osób, które liczą na twory moich rąk.
Powstało więc ostatnio mailegowe małżeństwo, a ich potomstwo już jest w drodze.


Co wcześniej zszyte w całość doczekało się paru zdjęć i poleciało w świat.


Cała lista rzeczy do zrobienia aż krzyczy mi w głowie: "Do roboty kobieto! Do roboty!!!", ale dzisiaj jedynie leżenie plackiem mi wychodzi.
Może późną nocą zbiorę się w sobie i siądę coś podziergać...

A jak Wy znosicie przejście z zimy w czas wiosenny?
Mam nadzieję, że lepiej ode mnie ;)

Buziaki  wielkie

Wasza A.

wtorek, 11 marca 2014

A to feler, westchnął seler...

Każdy ma jakiś feler. Ideały nie istnieją koniec kropka!
Charaktery bywają różne i jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. To prawda stara i niepodważalna. Te charakterki felery mają większe i mniejsze. Niektóre dodają uroku właścicielowi, a inne są po prostu niestrawne i ludzi dotkniętych przez feler tego typu należy omijać szerokim łukiem.
Niestety nie tylko charaktery feler dopada.
Ciało krucha rzecz i u każdego  jakby się przyjrzeć coś się znajdzie.
Mój feler zdiagnozowano jakieś osiem lat temu.
Sama nazwa zabrzmiała magicznie i azjatycko: Hashimoto.
Usłyszałam wtedy "Niech pani za dużo nie czyta, bo smutno się zrobi, trzeba z tym żyć i tyle".
Co racja to racja. Jak człowiek za bardzo wkręci sobie temat do głowy, to sam staje się felerem.
Nastawienie to podstawa, a przykłady pozytywnego myślenia i jego dobroczynnego działania mam w rodzinie. Siostra mojego dziadunia dowiedziawszy się, że ta cholera raczysko ją trawi, krzyknęła "A ja w d.... mam tego raka!". Flance na działce były do sadzenia i od lat wytarte ścieżki do przejścia. Nie było co zaburzać sobie tego rytmu życia tylko z powodu jakiegoś raka... Żyła więc sobie w najlepsze, a raczysko, ku niedowierzaniu wszystkich w koło, stało sobie w miejscu.
Na moim Hashi nie skupiałam się więc wcale. Niestety moja cholera upodobała sobie moje stawy i podgryza je z wielką namiętnością...
Nie piszę Wam tego żeby się użalać. Bujam się do przodu całkiem nieźle i jeszcze wiele lat w pionie pozostać zamierzam ;) Informacją o moim felerku sprawiłam też pewnie wielką radość pewnej osobie. Zapewne w duchu podskoczyła aż do góry i urosła o dobrych parę centymetrów. To kolejny dowód na to, że każde ciało feler posiada. U niektórych głowa nie pracuje jak należy, innym stawy się sypią... W swojej głupocie niech więc celebruje ten moment radości, na zdrowie!
Piszę do Was, bo mój problem staje się problemem powszechnym. Hashimoto to choroba tarczycy. Dotkniętych nią jest wielu, niestety wielu o tym nie wie, a hashi nieleczone robi swoje. Samo hashi, jak mówią lekarze, przebiega bezobjawowo. Niestety jest to choroba autoimmunologiczna i  towarzyszy jej cała masa typowych dolegliwości. Nie będę rozwodzić się tu długo nad jej objawami, bo nie chcę zanudzać Was Kochani. Kto chce, doczyta w wolnej chwili. Wpadłam tu dzisiaj  z tym wpisem, żeby namówić Was na coś.
Idzie wiosna. Zapewne każda/każdy z Was ma chętkę na zakupowe szaleństwo, odświeżenie swojej garderoby na nowy sezon... Proszę Was żebyście w tym nowym sezonie pamiętali również, a może przede wszystkim,  o swoim zdrowiu. Podstawowe badania krwi, to coś, do czego chcę Was namówić. Nie wydacie dużo, możecie je wykonać zamiast dokonania zakupu jednego T-shirt'u. Możecie tym samym wiele zaoszczędzić- Wasze dobre samopoczucie. Dbajcie o siebie Kochani, tym bardziej, że zdolne Wasze głowy i ręce bezwzględnie potrzebne są temu światu. Bywają takie dni, że igła w palcach się nie trzyma, ale walczę z nią, lub czekam na lepszy dzień. Gdybym jednak wiedziała wcześniej, może tej walki mogłabym sobie oszczędzić...


 Mój dziergany- dziubany świat- to moja terapia. Sposób na ukojenie nerwów, wyciszenie i idealne ćwiczenie usprawniające ręce :) Nad smyczkiem nie panuję już najlepiej, więc skrzypce póki co leżą w kącie. Gram więc zawzięcie na maszynie, drutach, szydełkach i szpilkach. Trochę inna muzyka, ale efekty bardziej trwałe ;)



Rozkazywać nikomu nie lubię, ale dzisiaj proszę Was o całkowite posłuszeństwo ;) Podarujcie sobie jeden dzień dla siebie. Spuście parę kropli krwi dla pewności, że wszystko gra, a jeśli nawet nie gra, to pamiętajcie, że z każdym felerem można się nauczyć jakoś radzić :)

Wracam do moich igiełek. Dzisiaj  ręce działają jak trzeba, tylko noga poległa. Tym bardziej więc, pozycja siedząca jest wskazana jak żadna inna :)
Miłego dnia

Wasza A.

poniedziałek, 10 marca 2014

Biegiem od poniedziałku...

Lenistwo weekendowe za nami
i  czas najwyższy zabrać się za pracę.
300% normy wyrobić zamierzam, więc dziubię od samego rana, a co ;)
Za oknem błękit totalny i słońce.
W taki dzień jakby więcej energii w kościach i mięśniach.
Jest cudnie!
Dzisiaj też przypada podobno Dzień Mężczyzny, więc  korzystając z pretekstu
wyściskajcie mocno kogo tam wyściskać chcecie ;)
Najlepiej jednak swojego osobistego mężczyznę, żeby od nikogo po pazurach nie oberwać, haha :)
Ja swojego wyściskam rzecz jasna jak co dzień (bo fajny jest  i ściskania odmówić sobie ciężko ;)
No ale głowę z chmur teraz wyciągam i myśli w stronę szycia kieruję prędziutko...

Kolejny fartuszek wylądował w sklepiku:



To piękne lustereczko do pracowni, to mój prezent urodzinowy :)
Daje radę prawda? ;)

Miętek gotowy był w piątek, ale dopiero dzisiaj doczekał się zdjęcia:





No i myszka Emilka gotowa na wiosenne spacery.
W sweterku chyba nie zmarznie, bo za oknem 15°C...




Miłego tygodnia Kochani...
Zapewne wpadnę tu jeszcze za dni parę, ale teraz pozwólcie,
że oddalę się w kierunku mojego stołu krojczego...
Ciachu ciach... myszki, misie i króliczki niech mnożą się jak szalone tej wiosny :)

Ściskam
Wasza A.